Piątek, piąteczek, piątunio … ależ mi się wszystkiego nawarstwiło. Nie ogarniam, już na lodówce zaczęłam rozpisywać listę, gdzie, co, o której, dawno już tak nie miałam, ale … odwalę i znowu na jakiś czas będzie względny spokój … a przynajmniej mam taką nadzieję.
Scholl – Fresh Step – Dezodorant do butów
Kto by pomyślał, że takiego gagatka będę używać, ale … nie każdy but wypiorę w pralce, nie zawsze mam czas, żeby wywalić je na balkon, żeby słońce i wiatr pozbyły się zapachu i wilgoci. O ile w takie cuda do stóp nie chce mi się bawić, wolę je umyć 😛 O tyle zaskakująco ten gagatek mi się sprawdza. Starczył mi na rok, nie wiem czy to długo, ale już mam kolejny, nie używam codziennie, czy nawet często, ale są momenty kiedy się przydaje.
Orientana – Ajurwedyjski tonik do włosów
Dostałam sporą jego odlewkę od Ani z bloga Co kręci Anulę. Trzeba przyznać, że jak ona coś chwali to rzeczywiście coś musi w nim być. Używałam na umyte włosy, które spryskiwałam u nasady. Ułatwia rozczesywanie, nie znęca się nad moją wrażliwą skórą głowy, nie obciąża, a wręcz włosy są bardziej uniesione, dłużej świeże, błyszczące, lepiej się układają. Jeśli miałam dobry dzień włosowy to zawsze było po nim. Jest świetny, chcę więcej, kupię niezależnie od zapasu, a dodatkowo trafia na chciejlistę, cobym o nim nie zapomniała.
Noble Health – Krem pod oczy
Dostałam go na ostatnim spotkaniu blogerek. Nawet nie wiedziałam, że taki krem istnieje, więc zaburzyłam swoją kolejność zużywania i sięgnęłam po niego. Nad oczami się nie znęca, ale jest słabiutki, dla mojej wymagającej skóry pod oczami się nie nadaje. Ale jeśli chcecie lekkie mazidło pod makijaż to nie jest zły. Jednak uwaga, jak rozsmarowałam go zbyt hojnie, poza okolice pod okiem to mnie zapchał.
Oillan – Effect – Nawilżający żel do mycia twarzy
Przyjemnie gęsty, lekko różowy, żel z brokatowymi drobinkami. Dobrze się rozprowadza i pieni, nie potrzeba go za wiele, 1 pompka wystarczy, więc jest bardzo wydajny. Używałam go od grudnia codziennie, raz dziennie, co daje jakieś pół roku. Zapach ma neutralny. Nie zapycha, nie podrażnia, nie robi nic złego. Po zmyciu i osuszeniu twarzy, skóra jest oczyszczona i odświeżona, nie rozdrażniona, a pory są zauważalnie mniejsze. Odrobinę ściąga, ale moja skóra nie krzyczy o tonik, więc spokojnie mogę ten efekt zaakceptować, zwłaszcza, że standardowo sięgam po tonik od razu po umyciu twarzy. Przyzwoity produkt. Jeśli macie ochotę na więcej moich wrażeń na temat tej serii to już o nich pisałam.
Lorigine – Be Perfect – HD puder mineralny
Dostałam go na Maybe Beauty jeszcze w listopadzie, gdzie miałyśmy okazję pobawić się tymi produktami. Muszę przyznać, że byłam pod wielkim wrażeniem ich produktów. Zwłaszcza ten puder wpadł mi w oko. Taki nietypowy jest. Drobny, miałki, robi wrażenie, gładziutki, jakby silikonowy … Nie ważne ile nałożę na twarz praktycznie go nie widać, co akurat jest dobre, nie da się nim zrobić ciacha, utrwala makijaż. Można używać go pod oczy, choć tam akurat dosyć sucho u mnie wyglądał. Więc używałam na twarz, ale mat trzymał raczej słabo. Najładniej prezentował się tak gdzie moja skóra wymagająca, ani problematyczna szczególnie nie jest. Nie zapychał, nie podrażniał. Jednak im dłużej go używałam, tym większe wątpliwości co do niego miałam. Aż pod koniec, jak już zdjęłam sitko zobaczyłam w nim dziwne, czarne drobinki. Dużo pudrów przerabiam, ale z czym takim się nie spotkałam, nawet w tych najtańszych. Nie wiem co to, ale skutecznie ostudziło mój zapał do niego, choć i tak nie porywał mnie przez większość czasu.
Bed Head – Epic Volume – Szampon
Swego czasu zachwycałam się ich odżywkami. Szampon wpadł mi w ręce przez przypadek i jakoś nie mogę się z nim dogadać. Na początku mega przesuszał mi włosy, objętość tak, ale siano nie koniecznie do mnie przemawia. Odstawiłam na trochę i znowu wróciłam, taki taniec uprawiam już od długiego czasu, to zdecydowanie nie jest pojemność dla mnie. Ostatnio znowu się za niego zabrałam, siana nie było, ale to pewnie zasługa odżywki. Za to pojawił się łupież i swędzenie głowy. No cóż spróbuję go zużyć w inny sposób, może do prania? A jak nie i tak już nie mam ochoty się z nim męczyć.
Bubble T – Musujący puder do kąpieli
Śliczne opakowania mają, już kilkakrotnie podchodziłam do ich produktów, ale jakoś nigdy nie jestem do końca zadowolona. Zapach ładny, delikatny, głównie wyczuwalny w opakowaniu, bo w wannie momentalnie znika. Nadaje delikatny kolor, ale nie brudzi wanny. W sumie niewiele robi. Zużyć, zużyłam, zły nie był, ale nie sprawił, żebym miała ochotę do niego wracać.
Jantar – Odżywka w piance z wyciągiem z bursztynu – Do włosów słabych, pozbawionych objętości
Nie jestem fanką takich produktów, nie wierzę w nie, ale lubię ich wcierkę. No i co będę tu dużo wymyślać, przyciągała mnie. Ma kilka wersji, ja oczywiście zawsze szukam objętości przy tym moim wiecznym przyklapie. Można ją spłukiwać, ale nie jest to konieczne. Zazwyczaj automatycznie stosuję wszystko z opcją spłukiwania, nie tym razem. Od razu użyłam jej na świeżo umyte włosy, rozprowadziłam, wysuszyłam, pokochałam działa jak pianka do włosów. Trochę je usztywnia, unosi, przedłuża świeżość, wygładza włosy, lepiej się układają, a jednocześnie ich nie skleja, nie plącze, nie są szorstkie, nie czuć, że coś użyłam, w sumie tylko ta objętość jak nie u mnie. Przy tym nie zapycha, nie podrażnia, nakładam odrobinę na czubek głowy, gdzie najbardziej zależy mi na objętości. Od dawna nie sięgałam po pianki, właśnie, żeby nie znęcać się nad moją wrażliwą skórą głowy. Można z nią przesadzić, jak nałożę za dużo, to czuć, że włosy są dociążone, nie wygląda to źle, ale ja szukam efektu maksymalnej lekkości. Jest mega wydajna, miałam ją rok, a używałam jej często, choć w niewielkiej ilości. Nie bez powodu wylądowała w ulubieńcach. Chcę i planuję do niej wrócić, ale na razie znalazłam zapas pianek i czas z nimi skończyć, zanim wrócę do tej odżywki.
Senelle – Inspired by Spring – Wygładzający krem do twarzy
Zapach jest lekki i przyjemny, raczej z tych nie zwracających uwagi. Rozprowadza się bardzo przyjemnie, ale wchłania się długo, no chyba, że poświęci się chwilę na masaż i nie przesadzi z ilością. Czyli rano 1-2 pompki i masaż, a wieczorem spokojnie 3-4 i dowolna ilość czasu, aż się wchłonie. Jednak za każdym razem po nałożeniu go na serum, lubimy się bardziej, gdyż zwłaszcza przy większej ilości, czuć jak zastyga na twarzy, znowu im mniej tym lepiej. Próbowałam go nakładać pod podkład, oj tu się nie polubiliśmy. Podczas dnia bez makijażu sprawdza się zupełnie poprawnie, nie mam na co narzekać, z jednym ale … moje oczy go nie lubią, więc koniecznie krem pod oczy muszę nałożyć, zanim znajdzie się na twarzy. Nie zapycha, nie podrażnia, nie uczula skóry twarzy. Na noc jest dla mnie ciut za słaby. Za to z serum stanowią idealne połączenie na noc. Jeśli masz ochotę na więcej, to już o nim i jego rodzince pisałam.
Pat&Rub – Otulający scrub cukrowy
Przez lata miałam wiele ich produktów, większość długo przed założeniem bloga. Uparcie zamawiałam kolejne, mimo, że wielkiej miłości tu nie było. I podobnie jest z tym peelingiem. Niby pachnie fajnie, niby zdziera dobrze, a nie przesadnie. Ale ta tłustość nie jest dla mnie, trzeba dobrze dobrać ilość, żeby działał, a nie zatłuścił skóry i żeby jego grudki nie pływały w wodzie. Nie potrafiłam tej równowagi odnaleźć, zawsze mnie efekt irytował. A tłustość jest taka, że jakiś nie ostrożny ruch i leżysz. Moja skóra ciała jest raczej normalna, może wiele nie potrzebuje i po prostu peeling jest zbyt treściwy. Podchodziłam do niego wielokrotnie i po prostu nie mam już ochoty męczyć się z nim więcej.