Piątek, piąteczek, piątunio … czyżby to wiosna się z nami witała? W środę w Gdyni było cudownie, słonecznie, a do tego 18 stopni, to wręcz rozpusta. Co prawda dziś ma być ciut gorzej, ale za to weekend ciepły i słoneczny, więc w końcu będzie można spokojnie spędzić cały dzień poza domem i taki jest właśnie mój plan. A może do zoo się ruszymy. U Was też pogoda dopisuje? Jakie macie plany na weekend?
Tess – Żel do higieny intymnej
Dostałam go na spotkaniu blogerek w Gdyni prawie równo rok temu, trochę sobie u mnie poleżał. Niestety jednak nie jestem nim zachwycona. Poprawny i to chyba mniej więcej tyle. Zapach mi nie przeszkadzał, konsystencja mocno lejąca się, nie dawał mi zadowalającego uczucia komfortu i świeżości. Nie wrócę do niego ponownie. Za to to ich pianka do mycia twarzy tak mi się spodobała, że wylądowała z ulubieńcach.
Isana – Płyn do kąpieli na dobranoc
Ogromna butla, zapach taki sobie, produkt wydajny, nie przesusza skóry. Nie jest zły, ale też mnie nie zachwycił szczególnie. Nie kupię ponownie.
Kamień peelingujący od Pierre De Plaisir
Tam gdzie kamień dotknął skóry, jest zaczerwieniona, jakby porysowana. Tam gdzie żelu było bardzo dużo, skóra jest umyta, ale wygładzenia brak. Jasne bałam się dociskać bardziej, bo wiem czym to haczenie się skończy dla mojej skóry. Kolejnych podejść nie planuje, szkoda mi skóry i tak jestem zaskoczona, że po takim pierwszym spotkaniu, dałam mu jeszcze jedną szansę.
L’biotica – Kolagenowe płatki pod oczy – Wygładzenie zmarszczek
To wersja z którą mam największy problem, ale nie dlatego, że robi mi krzywdę, a raczej co do samych obietnic. No bo jak ocenić wygładzenie zmarszczek, wystarczy dobrze nawilżyć skórę pod oczami, a one to robią i już zmarszczki stają się mniej widoczne, zresztą to samo dzieję się w temacie redukcji oznak zmęczenia. Czasami zdarza mi się, że podczas ich noszenia swędzi mnie dolna linia rzęs, jednak mam wrażenie, że dużo zależy od tego jak blisko położę płatek. Niestety dolne rzęsy mam długie i pewnie po prostu ocierają o płatek, powodując delikatny dyskomfort, bo wraz z ich zdjęciem wszystko mija, nie pozostawiając po sobie śladu. Już o niej i 2 innych wersjach pisałam.
Isana – Perły do kąpieli z olejem babassu i mocznikiem
Fajnie barwią wodę, ale nie wannę. Zapach jest przyjemny, dobrze i szybko się rozpuszczają. Zmiękczają wodę i sprawia, że skóra jest przyjemna. Ale nie zachwyca mnie.
MediHeal – Maska w płacie – Dress Code Black
Kupione w Lidlu po 3,99 zł. Jedna z lepszych masek jakie miałam. Są to normalne maski na całą twarz, tylko wzorek mają wokół oczu. Zapach przyjemny, nienachalny. Bardzo dobrze nasączone i długo tą wilgoć utrzymują. Dobrze przylegają. Skóra jest po nich, jędrna, nawilżona, ukojona. Nie zauważyłam skutków ubocznych, nic mi nie wyskoczyło, oczy nie protestowały. Bardzo chętnie wrócę do nich ponownie. Miałam też wersję Red i Violet, z których byłam tak samo zadowolona.
Desert Essence – Szampon Tea Tree
Odlewkę dostałam od Ani z bloga Co kręci Anulę. Bardzo dobry szampon, o intensywnym, ale nie złym zapachu. Wszystko w nim gra, włosy są oczyszczone, na nie obciążone, ani spuszone, zachowują się dobrze. Nie znęca się nad moją biedną skórą głowy. Mam ochotę na więcej.
Biolaven – Odżywka do włosów
Odlewkę dostałam od Ani z bloga Co kręci Anulę. Niestety nie robi dla moich włosów nic. Ale ja chyba już nie polubię się z produktami Biolaven.
E-fiore – Udoskonalający krem z czarnuszką
czarnuszki, co dla mnie problemem nie jest. Długo się wchłania, zastyga odczuwalnie na skórze, a co gorsza skóra pod nim mrowi i delikatnie piecze przez dosyć długi czas. Chciałam się z nim polubić, ale niestety jest dla mnie nie komfortowy, a nie zauważyłam, żeby robił dla mojej skóry coś dobrego.
Delia – Żel do mycia twarzy i okolic oczu
Odlewkę dostałam od Ani z Aneczka blog. Świetny żel, wydajny, nie robi krzywdy, nie ściąga szczególnie twarzy, fajnie odświeża, oczyszcza zadowalająco. Nie mogę mu nic zarzucić, chętnie się w niego zaopatrzę.
Make Me Bio – Kremowa maska do twarzy
Już o niej wspominałam w ulubieńcach, na początku miałam spore obawy co do wydajności, ale starczył mi na zaskakująco długo, mimo, że nie nakładałam go cienką warstwą. Ma nawilżać i regenerować i tak jest, ale to jego drugoplanowe działanie. Ona przede wszystkim oczyszcza, daje efekt wow, od pierwszego do ostatniego użycia byłam pod wrażeniem różnicy przed i po użyciu. Zwłaszcza nos, aż świeci czystością. W sumie jedyny mankament, to taki, że po dłuższym czasie, zaczyna zastygać i trochę szczypie wokół nosa, czyli moja najbardziej wrażliwa strefa. Poza tym jestem nią zachwycona i kupię kolejne opakowania. Zdenkowana nie raz, trafiła też do 3 produktów z Meiking i Sephora.
Willow Organics – Fruity Mousse – Balsam do twarzy i ciała
Zapach skradł moje serce, twarz i ciało są usatysfakcjonowane, dobry skład, świeży produkt, cena adekwatna, wydajność ogromna. Zasłużył na oddzielną recenzję, ale wiecie co najlepiej pokazuje jak lubiany jest u mnie w domu? Wcale nie to, że już kolejny mam w szufladzie, ale mina mojego dziecka, jak zobaczył, że już pusto w jego kremie. Bo to właśnie mój syn był jego głównym użytkownikiem, nie było kremu poza tym balsamem, na który by nie narzekał, zwłaszcza jak mu twarz smarowałam.